Czy ja wymagam aż tak wiele? Ja chciałem tylko zjeść jabłko, gruszkę, coś polskiego. Co z tego wniknęło? Sami zobaczcie. 
Odwiedziłem jakiś czas temu tzw. „sklepy dla biedoty”. Jaki miałem w  tym cel? Powiedziałbym – czysto konsumpcyjny, nabrałem ochoty na pyszne  jabłuszka, pachnące gruszeczki, lśniące śliwki, aromatyczne maliny,  jagody… cokolwiek, byle polskie. 
W słynnym przybytku Geronimo Martens zaoferowano mi arbuzy, śliwki z  Włoch, banany skądś tam, brzoskwinie z Hiszpanii, ananasy, jabłka z  Kostaryki, chyba. Owoce wyglądały zachęcająco, jednak trwałem w uporze,  chcę coś polskiego. Nie dałem za wygraną i wprawnym okiem wypatrzyłem  jednego z miliona kierowników tego sklepu. Zdałem oczywiste pytanie. 
W odpowiedzi zauważyłem zdziwione oczy bliźniego, który na końcu  języka miał krótkie od… się. Niczego nie wskórałem. Zniesmaczony  wypchnąłem pusty koszyk z przybytku. 
Opodal Polo, ten sam scenariusz, to samo zaopatrzenie. W Netto, to  samo, powoli zacząłem się irytować. Wskoczyłem do samochodu z silnym  postanowieniem, odwiedze sklepy prywatne i to te, które znam, wszak  wypada polegać na słowie polityka, który zachęcał poprzez srebrny ekran  do podobnych zakupów. 
Popieram polski handel, lecz nie popieram głupoty, mianowicie, w prywatnych sklepach było dokładnie to samo! 
W czym problem? Otóż „prywaciarze” (ot, taki termin z czasów komuny),  zaopatrują się w hurtowniach, bardzo podobnych do tych, które  dostarczają towar do wielkich marketów. 
Uzbroiłem się w cierpliwość, skorzystałem z usług miejscowego bazaru,  zwiedziłem miliard kramów i znalazłem…maliny, były chyba z drugiej  półkuli, nie wiem, były wyjątkowo dorodne, zmutowały czy co? 
I teraz najlepsze… 
Dosłownie, wróciłem do domu z pustymi rękoma, domownicy nie wglądali  na zbyt szczęśliwych. Wykończony usiadłem w fotelu szukając przyczyn  braku polskich owoców w polskich sklepach. Klęska, przymrozki, brak  opłacalności, a może głupota? Jeżeli ta ostatnia, to, kto jest jej  współtwórcą? 
Cóż, wszystkie drogi prowadzą do „warszawki”, która w cieniu sztucznej palmy, ma wszystko delikatnie mówiąc w d… 
Wreszcie coś mi zaświtało, odzyskałem pamięć, która zapewne traciłem w  wyniku braku witamin i soli mineralnych – no tak, Włodek! 
Pojechałem do serdecznego kolegi, który ma sad do własnych potrzeb.  Po dotarciu na miejsce zobaczyłem rzędy drzew, dosłownie obsypane  przepięknymi jabłkami. Ten widok zapierał w piersiach dech. Stare  odmiany, wielkie, rumiane jabłka obciążały gałęzie tak dalece, że te  uginały się pod ciężarem do samej ziemi. 
Nie wytrzymałem, zżarłem jedno prosto z drzewa, nie bacząc na to, że  jest na nim sto miliardów zarazków, pasożytów, grzybów, i to, że z  jednej strony narobił nań ptak. 
Jak to mówią polscy rolnicy (obiboki)? Nic gorszego z wyjątkiem sra…,  nie może mi się przytrafić. I rzeczywiście, albo mam żelazny organizm,  albo byłem desperatem. 
Skoro u Włodka są jabłka, gruszki, to, dlaczego nie mogę kupić ich w  sklepach? A może mój kolega jest ostatnim na tej planecie, który hoduje  drzewa zgodnie z odwiecznym cyklem? Nic podobnego, nie znosi dłubania w  ogrodach, a tym bardziej w sadach. 
Przywiozłem wiadro jabłek, jestem  wniebowzięty, będą przepyszne racuchy i szarlotka, palce lizać!
Autor: ZeZeM
Źródło: Nowy Ekran

 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Masz własne zdanie? Umieść komentarz: